Statut szkoły przyjmie wszystko, nawet bzdurę. A potem będzie karał za jej nieprzestrzeganie [FELIETON]

Opublikowane przez Łukasz Korzeniowski w dniu

Bardzo lubię tę parafrazę art. 8 Konstytucji, która brzmi tak: „Statut szkoły jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej. Przepisy Konstytucji stosuje się bezpośrednio, chyba że Statut stanowi inaczej”. Te dwa zdania to polska szkoła w pigułce: nierespektowania praw ucznia, naginanie ustaw i rozporządzeń, samowolka dyrektorów i nauczycieli.

[Tekst był pisany w kwietniu 2019 r., w czasie strajku nauczycieli]

Strajk a milczenie

Jesteśmy teraz w okresie strajków oświatowych, więc zadam pytanie: czy uczniowie mogą strajkować? No bo skoro nauczyciele mogą, to uczniowie też powinni móc. Ale nie mogą. Ba, uczniom się nawet mówi, że nie mogą chcieć móc strajkować, bo uczeń ma się uczyć i nie dyskutować, o żadnym „strajkowaniu” ma nie myśleć. Jest nauczyciel, statut, dyrekcja, są polecenia, jasne wytyczne. Na sprzeciw nie ma miejsca.

W polskiej szkole bowiem i ryby i uczniowie głosu nie mają. No i o ile nieme rybki z sali biologicznej jakoś akceptuję, to niemych uczniów w ogóle. Ale niestety takich niemych uczniów oczekuje system edukacji, tacy się w niego wpasowują, bo nie przeszkadzają, nie wtrącają się, nie sugerują zmian -słowem: nie burzą zastanego porządku. A utrzymywanie status quo w różnych aspektach życia oświatowo-pedagogicznego jest przez szkoły pożądane (tylko dlaczego jakoś nigdy nie słychać na tyle mocnego nauczycielskiego oburzenia przy kolejnych reformach reform?).

I gdy już mamy w szkole takiego niemego ucznia, to chyba łatwo sobie wyobrazić, że nie zbuntuje się on wówczas, gdy nauczyciele będą łamać jego prawa, gdy w szkole będzie coś nie tak. No bo przecież nauczyciel ma rację. Ubolewam okropnie nad tym, że to przeświadczenie wciąż w polskiej szkole jest żywe, że wciąż zawsze znajdzie się jeden czy drugi taki, którego argumentem będzie: nauczyciel ma rację. To jest właśnie dokładnie to gombrowiczowskie upychanie w formę, uprzednio przygotowaną przez specjalistów sobie znanych specjalności. W ową formę uczniowską wpisane jest: posłuszeństwo, podporządkowanie się, akceptowanie decyzji nauczycieli, wykonywanie poleceń.

Pełnoletniość? Nie w szkole

Dla mnie jednym z najbardziej intrygujących zjawisk oświatowo-pedagogicznych jest relacja szkoła-uczeń pełnoletni. Uczeń pełnoletni to taki uczeń niesforny – przychodzi do szkoły jako dziecko, opuszcza ją jako dorosły. Ten proces przemiany na pewno niejednemu dyrektorowi i nauczycielowi spędza sen z powiek. Taki uczeń pełnoletni będzie mógł chcieć się z formy wyrwać, być może zbuntować, przeciwstawić się. A jest to oczywiście niedopuszczalne. Trzeba go wszelkimi siłami w tej formie utrzymać. Anie jest to łatwe.

Niestety społeczeństwo akceptuje pełnoletność ucznia – mimo że jest on uczniem, to może kupić alkohol w sklepie, samodzielnie złożyć wniosek o paszport, ba! – nawet wziąć ślub czy założyć firmę. To kompletnie nie przystoi do formy ucznia – przecież uczeń nie jest na tyle samodzielny, żeby mógł ot tak sam o sobie decydować. Dodatkowe kłody pod nogi kładą dwa kodeksy: cywilny oraz rodzinny i opiekuńczy (to jeden kodeks, ale ma taką dwuczłonową nazwę). Ale myli się srogo ten, kto uważa, że te przeszkody dla szkolnego światka cokolwiek znaczą – jak to bowiem mówią: gdzie nauczyciel nie może, tam statut pośle (wiem, że to wyrażenie ma fatalną rytmikę, no ale co ja poradzę).

Konstytucję łamie się już w szkole

Statut to taka szkolna konstytucja. Niestety w niektórych szkołach za bardzo biorą sobie do serca tę przenośnię i nagle statut staje się de facto ustawą zasadniczą, na mocy której szkoła otrzymuje autonomię, a statut w hierarchii aktów prawnych wskakuje tuż przed konstytucję i ratyfikowane umowy międzynarodowe, czyli trafia na sam szczyt drabinki aktów normatywnych. Prawda, że całkiem proste? Aż się dziwię, że nie spotkałem nigdy artykułu o tytule takim lub podobnym: „Konstytucjonaliści ich nienawidzą! Znaleźli jeden prosty sposób, jak obejść konstytucję! [ZOBACZ JAK]”.

Gdy statut znajdzie się już na właściwym sobie miejscu, gdy jego ranga zostanie odpowiednio określona i zatwierdzona, to ani kodeks cywilny, ani ten drugi, rodzinno-opiekuńczy, nie są wstanie powstrzymać „upupiania” uczniów pełnoletnich (tak, kocham Gombrowicza). A jak to „upupianie” wygląda w praktyce?

W prawdziwym polskim statucie, w prawdziwej polskiej szkole uczeń pełnoletni nadal jest niepełnoletni. Zatem nie można mu pozwolić, aby sam składał wnioski o usprawiedliwienie swoich nieobecności, czy samodzielnie zwalniał się z zajęć. Przecież od czegoś w końcu ma rodziców. Mniej radykalne odłamy Zwolenników Wyższości Statutu Nad Wszelkim Prawem dopuszczają możliwość samodzielnego dokonywania wyżej wymienionych czynności przez uczniów pełnoletnich, ale nie bez żadnych warunków: można albo zażądać zgody rodzica na samodzielne usprawiedliwianie, można ustalić limity godzin możliwych do usprawiedliwienia, można akceptować tylko zwolnienia lekarskie. Jest kilka opcji dla liberałów.

Ale to usprawiedliwianie i zwalnianie to nie wszystko: o nauce religii, etyki czy wychowania do życia w prawdziwej polskiej szkole decydują mama lub tata, zgodę na udział w konkursie podpisują mama lub tata, zgodę na studniówkę wyrażają mama lub tata. Dość, że jeszcze mama i tata nie muszą za uczniów chodzić do szkoły.

Najwięksi fanatycy statutów-konstytucji często wymagają, aby mama lub tata wyrażali zgodę na udział ucznia w wycieczce, żeby wzięli za niego odpowiedzialność w trakcie drogi na zbiórkę i w trakcie powrotu po wycieczce do domu, by wzięli odpowiedzialność za wyrządzone przez ucznia szkody i żeby wyrazili zgodę na udzielenie pomocy medycznej, a konieczne dla ucznia leki zapakowali w woreczek i opisali, co i kiedy trzeba podawać – wydawaniem leków zajmie się wychowawca. Absurd? A skądże, przecież wszystko reguluje statut.

A zresztą: po co nam w ogóle statut?

Ale przecież nie tylko uczniów pełnoletnich można „upupiać”, tych młodszych też. Można im ciągle udowadniać, że to nauczyciel ma rację. I zawsze można się wspomóc statutem: można zapisać w wymaganiach z zachowania, żeby do nauczycieli zwracać się per profesor, a pracowników szkoły witać ukłonem (możecie nie wierzyć, ale to autentyczne przepisy z jednego ze statutów), że po zmroku uczniowie nie powinni chodzić po mieście, że poza terenem szkoły nie mogą przeklinać. Statut przyjmie wszystko, statut nie jest wybredny, nie szuka swego…

Perłą w oświacie są nauczyciele-radykalni fanatycy. To taki odłam pedagogów, który nie dość, że miłuje statut i sprzeczne z powszechnym prawem jego postanowienia, to jeszcze tych postanowień nie przestrzega. Ot, anarchiści.

Taki anarchista zapisze w zasadach oceniania, że np. ocenę niedostateczną można poprawić w ciągu dwóch tygodni od oddania prac, po czym oddając sprawdzian w środę oznajmi, że można ocenę z niego poprawić tylko do piątku; jednocześnie taki anarchooświatowiec oddaje kartkówkę po miesiącu, mimo że ma ją ocenić w ciągu dwóch tygodni, zapowiada sprawdzian na tydzień, w którym takie sprawdziany już są dwa i więcej być może (najbardziej bezwzględni anarchiści zmieniają wówczas kwalifikację pracy pisemnej ze „sprawdzian” na „kartkówka” – w domyśle „bardzo duża kartkówka”) albo wstawia jedynkę za rozmawianie na lekcji.

Upupieni i niemi

I teraz przypomnijmy sobie, że uczeń w polskiej szkole jest niemy. Że nie może strajkować. Że nie może protestować. Że nie może się sprzeciwić.

Są oczywiście tacy, co napiszą jedno czy dwa pisma do kuratorium, co się odezwą, ale niewielu ich jest. Zresztą zawsze przedtem kilka razy się nad tym zastanowią, czy warto dostawać po łapach, czy nie lepiej siedzieć cicho jak reszta, jakoś przeboleć – i wielu wówczas rezygnuje, bo obawia się konsekwencji. Bo bycie niemym jest wpisane w bycie uczniem.


Obraz ArtTower z Pixabay


2 komentarze

Kacper · 7 stycznia 2022 o 16:02

Z pewnością przykry jest fakt, że w najbliższym czasie wiele się nie zmieni w kwestii nastawienia do statutu. Co do uczniów niemych – często w szkołach różne sprawy zamiatane są pod dywan bądź nauczyciele wspierają siebie wzajemnie, a więc wszelkie interwencje uczniów mogą być przyczyną ich późniejszych problemów oraz przykrości ze strony nauczyciela, w którego kwestii interweniował, a przez te nauczycielskie „przyjaźnie” jeszcze inni nauczyciele mogą się dołożyć i nie być już życzliwym.

To niestety już nie zawsze da się udowodnić lub też czasami nie jest to obowiązek nauczyciela, żeby być miłym i np. wyjaśnić coś na przerwie poza zajęciami.

Nauczycielka · 13 września 2022 o 19:08

Podstawą tego wywodu jest błędne założenie, że statut musi być respektowany, nawet jeśli nie respektuje przepisów wyższego rzędu. Statut musi być (!!!) zgodny z ustawą Prawo Oświatowe oraz Ustawą o systemie oświaty oraz aktami wydanymi do nich (czyli rozporządzeniami), jak również Konwencją o Prawach Dziecka i Konstytucją. Jeśli zawiera przepisy niezgodne lub sprzeczne z powyższymi wówczas może być uchylony prze Kuratora Oświaty, który musi wejść w posiadanie tego dokumentu tak samo jak organ prowadzący. Skargę na niezgodność statutu szkoły z postanowieniami prawnymi może złożyć również rodzic.

Możliwość komentowania została wyłączona.